Bogusław Kwiatkowski - Poczet faraonów
Pozycji tej nie sposób nie zestawić ze słynnym, wręcz kanonicznym pocztem imperatorów autorstwa Aleksandra Krawczuka, i niestety porównanie to nie wypada zbyt korzystnie dla omawianej publikacji. Nie byłaby to jednak komparycja uczciwa, albowiem zupełnie odmienny jest zasób źródłowy, w oparciu o który można rekonstruować dzieje jednych monarchów i drugich.
Owszem, w odróżnieniu od pogańskich Słowian czy (zasadniczo) Celtów cywilizacja ukształtowana w dolinie Nilu wykształciła, i to bardzo wcześnie, własne pismo, które przy pewnej dozie szczęścia udało się odczytać, problem jednak w tym, że ząb czasu pochłonął zdecydowaną większość zabytków owym pismem się posługujących, a nawet szereg artefaktów kamiennych nie był w stanie przeciwstawić się intensywnym – m.in. z uwagi na klimat – zjawiskom erozyjnym. Autor często musiał więc operować w sferze domysłów, niejednokrotnie opartych na bardzo wątłych podstawach. Paradoksalnie jednak jest to na swój sposób edukujące, po sokratejsku uświadamiając sobie skalę niewiedzy o epokach mierzonych całymi ludzkimi życiami.
Każda z
biografii była tworzona niemal wedle tego samego wzoru, czasami wręcz irytującego czytelnika swą powtarzalnością, ale też i wprowadzającego wiele uporządkowania, jakże miłego sercu każdego czytelnika o bardziej akademickich przyzwyczajeniach. Niejednokrotnie autor przybliża również istotę jakiegoś ważkiego detalu – np. specyfiki wylewów Nilu, wielości imion władców – czasami jednak powtarza się przy takowych, nie zawsze nawet zgodnie z wcześniejszymi wywodami (np. w zakresie lokalizacji krainy Kusz).
Najciekawsza – i najbardziej rozbudowana – jest część poświęcona faraonom ptolemejskim, czemu trudno się dziwić. Nie chodzi tu tylko o bogactwo materiałów źródłowych, lecz również i ich specyfikę, czyniącą zadość opowieściom o rodach Targaryenów czy Lannisterów. Czasami jednak nie sposób nie zadać sobie pytania – i po co to wszystko było?
„Poczet faraonów” to książka specyficzna, formalnie czyniąca zadość swemu tytułowi i w istocie starająca się mu zadośćuczynić – o czym świadczy jej nie lada objętość – lecz w wielu przypadkach pełna luk. Nie sposób jednak postawić jej autorowi zarzutu niedbalstwa czy zdawkowości, na uwadze również należy mieć fakt, iż przedmiotowej publikacji nie można rozpatrywać w kategoriach kompendium wiedzy o starożytnym Egipcie. Choć i owszem, autor nie ogranicza się do samej biografistyki.
Autor: Klemens
Owszem, w odróżnieniu od pogańskich Słowian czy (zasadniczo) Celtów cywilizacja ukształtowana w dolinie Nilu wykształciła, i to bardzo wcześnie, własne pismo, które przy pewnej dozie szczęścia udało się odczytać, problem jednak w tym, że ząb czasu pochłonął zdecydowaną większość zabytków owym pismem się posługujących, a nawet szereg artefaktów kamiennych nie był w stanie przeciwstawić się intensywnym – m.in. z uwagi na klimat – zjawiskom erozyjnym. Autor często musiał więc operować w sferze domysłów, niejednokrotnie opartych na bardzo wątłych podstawach. Paradoksalnie jednak jest to na swój sposób edukujące, po sokratejsku uświadamiając sobie skalę niewiedzy o epokach mierzonych całymi ludzkimi życiami.
Każda z
Najciekawsza – i najbardziej rozbudowana – jest część poświęcona faraonom ptolemejskim, czemu trudno się dziwić. Nie chodzi tu tylko o bogactwo materiałów źródłowych, lecz również i ich specyfikę, czyniącą zadość opowieściom o rodach Targaryenów czy Lannisterów. Czasami jednak nie sposób nie zadać sobie pytania – i po co to wszystko było?
„Poczet faraonów” to książka specyficzna, formalnie czyniąca zadość swemu tytułowi i w istocie starająca się mu zadośćuczynić – o czym świadczy jej nie lada objętość – lecz w wielu przypadkach pełna luk. Nie sposób jednak postawić jej autorowi zarzutu niedbalstwa czy zdawkowości, na uwadze również należy mieć fakt, iż przedmiotowej publikacji nie można rozpatrywać w kategoriach kompendium wiedzy o starożytnym Egipcie. Choć i owszem, autor nie ogranicza się do samej biografistyki.
Autor: Klemens